Ja też miałam z tym problem.Jak byłyśmy w sklepie to mówie że potrzebuje wkładki no a mama na to że idzie lato i żeby dać se spokój .no a tydzień potem jak byliśmy w rossmanie to mama kupiła.Nie martw sie.po prostu powiedz że potrzebujesz wkładki higienicznie i że chciałabyś żeby ci doradziła bo sama n ie wiesz jakie,no albo po prostu powiedz że potrzebujesz i tyle bo
Gdy skończył 18 lat, wyjechał z rodzinnego Paleto Bay do ogromnego Los Santos. Pierwsze gdzie pojechał po przybyciu do tego wielkiego miasta to był szpital, w którym nadal leżała jego schorowana matka. Gdy wszedł na sale, gdzie leży jego mama nie wierzył w to co widzi, pomyślał w pierwszej chwili, że to sen lecz po dłuższym
Agresja Psychiatria Psychologia Psychoterapia Alkohole Relacje z partnerem. Mgr Sylwia Wysocka-Sollich Psycholog , Gdańsk. 27 poziom zaufania. Witam, z Pani opisu wynika, że żyje Pani w ciągłym stresie i ma Pani realne powody, aby czuć i reagować, tak jak to się u Pani dzieje.
Mamy zakaz wychodzenia z domu dla niepełnoletnich. Osoby poniżej 18 roku życia mogą przebywać poza domem tylko z osobą dorosłą. To oznacza, że osoba niepełnoletnia nie może wyjść na
Jak powiedzieć mamie o 2 jedynkach z angielskiego ? dostałam je dwa tyg. temu. A w czwartek zebranie ;/. Mam już 2 jedynki o których mama wie, a teraz nie śpie już od dwóch tyg. po nocach, bo się boje -,- ; /. a poprawić ich nie można. z matmy ? Jak ??
Psychoterapeuta. Najważniejsze w walce z depresją jest podanie odpowiednich leków. Jednak warto terapię farmakologiczną uzupełnić o psychoterapię. W tym nie pomoże już psychiatra, ale psychoterapeuta. Najskuteczniejszą terapią „na kozetce” jest tzw. psychoterapia poznawczo-behawioralna.
W koncu uzbierałam i naprawiłam. Do czasu naprawy dałam jej ( mojej mamie) myslec ze doceniam nowy telefon taki jaki jest. W twoim przypadku jest łatfiejsze rozwiązanie- pokaż rodzicom to co napisałaś na gorze! Na pewno zrozumieją, i ucieszą się, że doceniasz to co dla ciebie robią:) TYLKO NIE POKAZUJ IM PROSTO Z MOSTU!
Od tygodnia mam szlaban na wychodzenie,wczoraj cały dom posprzątałam (cały dzień dosłownie),a dziś się uczyłam do jutrzejszej kartkówki. Bardzo bym chciała dziś wyjść,ale boje się,że powie ''nie'' ; ( Jak ją poprosić ? Zobacz 3 odpowiedzi na pytanie: Jak wybłagać mame żeby mnie puściła na dwór ?
Tłumaczenie hasła "wyjść z domu" na niemiecki. aus dem Haus gehen, aus dem Hause gehen, ausgehen to najczęstsze tłumaczenia "wyjść z domu" na niemiecki. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Nie zapomnij zakręcić gazu zanim wyjdziesz z domu ↔ Vergiss nicht, den Gashahn abzudrehen, bevor du aus dem Haus gehst. wyjść z domu.
Boję się powiedzieć o tym mamie?czy w ogóle mówić? 2012-09-12 19:35:23; Co mam powiedzieć mamie, jak zgubiłam klucz do domu? 2012-02-17 10:45:00; Jak dobrze chować kota w domu? 2009-10-11 16:10:52; Co powiedzieć mamie, abym mogła wyjść z domu? 2011-01-14 09:45:16; Co powiedzieć mamie jak nie wruciłam do domu na noc ? 2012-07-17
Y475. Nie umiem mówić o miłości. Słowa mi się lepią do warg, gasną w ustach, powszednieją. Są nieładne, nieśmiałe, niezdarne. Niegodne zupełnie. Dlatego nie mówię ani o miłości ani o przywiązaniu, ani o tym ile komu zawdzięczam. Ty też nie mówisz, wolisz inaczej. Od lat czytamy sobie siebie między wierszami. Jestem drobnostką przy Tobie. Maleństwem. Próbowałam napisać o Tobie już tyle tekstów, ale zaczynam i kończę na nieśmiałej interpunkcji. Jesteś jak wszechświat dla mnie. Ty wszechświat, a ja maluszek w środku. Nie umiem podsumować Cię jednym zdaniem. Pewnie nie mogłybyśmy różnić się od siebie bardziej. Kiedy chcesz iść w prawo, wiesz, że pójdę w przeciwną stronę. Kiedy doradzasz mi prostą drogę, wiesz doskonale, że będę kluczyć w kółko aż się pogubię i zbiję kolano. Wszystko na opak, z zupełnie innej perspektywy. Wiem, jak wiele razy musiałam tym łamać Ci serce. Lubię na Ciebie patrzeć. Przyglądać Ci się z boku i uczyć się na pamięć gestów. Jak lepisz pierogi albo jak ślęczysz przed komputerem, rozkładając na części kolejny projekt. Jak marudzisz (i doprowadzasz mnie tym do szału). Jak przerzucasz dokumenty w zupełnym chaosie, w którym tylko Ty jesteś w stanie się rozeznać. Jak wcierasz krem w dłonie, jak mówisz o mnie z niedowierzaniem: „cały tatuś!”. Jak zerkasz na mnie z miłością. Nie umiem Ci tego powiedzieć, ale napiszę: jesteś najsilniejszą kobietą na świecie. Fenomenem. Moim punktem odniesienia. Nie mogę wyjść z podziwu, a wiesz, że wymagam od Ciebie najwięcej. Nie ma sytuacji, z której nie potrafiłabyś wybrnąć. Nie ma kryzysu (także mojego), którego nie potrafiłabyś pokonać. Mogłam trzaskać drzwiami tysiące razy, a Ty i tak otwierałaś je dla mnie z uśmiechem i czułością. Uczysz się moich marzeń, choć nie do końca potrafisz je zrozumieć. Pozwalasz mi iść własną drogą, choć wiesz, że stale podchodzę zbyt blisko ognia. Pamiętam, jak zarywałaś noce, szyjąc mi stroje na przedstawienia w przedszkolu. Jak wieczorami kleiłaś z tatą karmniki dla ptaków na moje zajęcia plastyki. Jak próbowałaś wytłumaczyć mi geometrię (niestety bezskutecznie). Pamiętam Twoje poświęcenie i nadgodziny, żeby było nas stać na moje wakacje, wycieczkę, aparat ortodontyczny. Twoją bezradność i cierpienie, kiedy przestałam widzieć sens, zamykałam się w pokoju i bez końca płakałam w poduszkę. Pamiętam Twoje „poradzimy sobie”, kiedy po roku znowu zawalił mi się świat i nie chciałam już stawiać mu czoła. Tylko Ty widziałaś mnie tak kruchą, cierpiącą, bezradną – a i tak stale zapewniałaś mnie o tym, że jutro przyniesie rozwiązanie. Miałaś rację. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jakie to trudne – być moją mamą. To od Ciebie uczę się kobiecości. Podkradam Ci szale, bo wszystkie pachną Tobą i domem. Maluję usta i łapię się na tym, że stroję miny podobne do Twoich. Piszę po nocach, pracuję Twoim rytmem. Chciałabym Ci dorównać, ale chyba nie mam szans – w moim wieku miałaś już dwójkę dzieci, męża, pracę, trudne studia, nerwy ze stali i sto pomysłów na minutę. Jakim cudem wciąż masz w sobie tyle energii? Jesteś fascynująca. Niezwykła. Piękna. I pewnie nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jestem wdzięczna za to, że jesteś moją Mamą. K Katarzyna J. Piotrowska Specjalistka ds. marketingu i PR, konferansjerka, blogerka, żona, mama, współtwórczyni Vicommi Media. Ekspertka w komunikacji firm z branży medycznej i farmaceutycznej, entuzjastka mediów, wieloletnia redaktor naczelna serwisów medycznych. Pasjonatka pisania i budowania trwałych, szczęśliwych relacji. Zakochana w swoim mężu i stale poszukująca nowych dróg dobrego życia. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Głównej Handlowej.
Witam, mam na imię Małgorzata, mam 29 lat. Z mężem jesteśmy 3 lata po ślubie i mamy 2,5-latnią córkę. Bardzo proszę przeczytać mój list do końca, bo byłam u psychologa, ale nie poradził mi więcej niż sama wiem. Proszę, ponieważ nie stać mnie na prywatna wizytę. Kiedy wychodziłam za mąż byłam już w ciąży. Kilka miesięcy przed ślubem zmarł mój ojciec i mój mąż był praktycznie jedyną osobą, która wtedy była przy mnie. Kilka miesięcy wcześniej rozstałam się z mężczyzną, z którym byłam 3,5 roku i dość szybko poznałam swojego obecnego męża. Wiedziałam, że nie jest aniołem i ma dość trudny charakter, jednak był całkiem inny od mojego poprzedniego mężczyzny. Po ślubie wszystko układało się w miarę dobrze. Mój mąż pracuje jako budowlaniec, często go nie ma w domu, czasem wyjeżdża na kilka dni. Ja też pracuję w systemie dniówka 12 godzin, później noc 12 godzin i mam 3 dni wolnego, więc dużo czasu spędzam w domu. Sama zajmuję się domem, rachunkami, zakupami, pomagam czasem mężowi przy gołębiach (ponieważ hoduje gołębie), karmie je albo jeżdżę po jedzenie jeśli mąż nie ma na to czasu. W opiece nad dzieckiem pomaga mi czasem mama lub babcia. Mój mąż lubi często sobie coś wypić z kolegami. Rzecz w tym, że zdarza się to z reguły wtedy, kiedy ja idę w piątek bądź sobotę na noc do pracy. Kiedy natomiast mamy oboje wolny weekend i chciałabym, żebyśmy wyszli gdzieś razem, to on wtedy nie chce, bo tłumaczy, że jest zmęczony i chce odpocząć lub po prostu mu się nie chce. Ja czuję się jakby się mnie wstydził albo po prostu wolał wychodzić sam. Nie mamy wielu znajomych, bo nigdy na nic nie ma czasu. Kiedy w tygodniu mam wolny dzień i chcę gdzieś wyjść, czy sama czy z dzieckiem, czy nawet jeśli jest ten piątek czy sobota, to wtedy moja mama mówi mi, że nie zostanie z moją córką, ponieważ mam męża więc powinniśmy wychodzić razem. Skoro jednak on wychodzi sam, to chyba ja również nie powinnam rezygnować ze swoich znajomych. Myślę, że nie robię nic złego, gdyż często wychodzę do znajomych czy koleżanek z dzieckiem, i nie robię tego kosztem czasu z mężem, bo jego i tak nie ma w domu. Nie zaniedbuję domu i swoich obowiązków, często w przypadku tych gołębi jeszcze jemu pomagam. Nawet jak byłam w 8 miesiącu ciąży to wychodziłam na strych po drabinie, żeby je nakarmić, bo nie miał kto. Mój mąż potrafił znikać na cały weekend 2-3 dni i pic gdzieś z kolegami. Zdarzało się to już w czasie jak byłam w ciąży. Kiedy byłam w szpitalu kilka dni przed i po porodzie, mój mąż urządzał sobie tygodniowe pępkowe i zapomniał nawet, że ma przyjechać po nas do szpitala. Później przez jakiś czas było dobrze. Znów zaczęły się jego wybryki i wypady z kolegami. To się dzieje z przerwami i mój mąż nie potrafi zrozumieć o co mam do niego pretensje. Kiedy próbuję mu wytłumaczyć to zawsze mówi, że ma prawo wyjść z kolegami się napić, bo haruje jak wół, więc mu się należy. Ale mnie chyba też coś się należy? Kiedy mu tłumaczę, że po prostu się o niego martwię jak go nie ma tak długo, bo skoro narzeka ciągle, że się źle czuje, jest zmęczony itd. to dziwne byłoby się nie martwic jeśli nie ma go w domu całą noc, a ja siedzę z dzieckiem i czekam. Nie chce zmienić pracy, bo mamy trochę długów w banku, a twierdzi, że gdzie indziej tyle nie zarobi, chociaż po godzinach mógłby wtedy sobie dorabiać. Z powodu jego pracy, a często jest tak, że wychodzi rano i wraca ok. 22 - 23 a często i później już sama jego obecność zaczęła mi przeszkadzać. Nie mam ochoty na seks, kiedyś mąż mógł to robić dłużej, natomiast teraz niestety nie i nie czuję się zaspokojona. Poza tym po prostu nie mam ochoty na seks z moim mężem. On uważa, że wszystkie nasze problemy są przez to, ale ja nie. Coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kiedy chciałabym z nim porozmawiać o naszych problemach, czy po prostu ogólnie, to albo mówi, że mu się nie chce, bo jest zmęczony, albo nie ma na to ochoty, a jeśli już do rozmowy dochodzi, to kończy się ona kłótnią. Jeśli chcę przedstawić mu swoje argumenty albo pokazać jakąś sprawę z innej strony to mówi, że to ja zawsze muszę mieć rację. Nie kocham go już i nie chcę z nim być. Nie wiem jak mu o tym powiedzieć, bo mąż nie chce iść na terapię małżeńską ani do psychologa. Kiedy ostatnio zepsuła nam się instalacja elektryczna w domu i musieliśmy robić remont, siedziałam w pokoju i płakałam, bo wszystko było praktycznie na mojej głowie. Przyjechała teściowa i pytała co się stało. Powiedziałam jej, że nie mam już siły, że nawet nie chodzi o ten remont, te długi tylko ogólnie, że w końcu się rozwiedziemy, bo nie mamy dla siebie czasu, że męża ciągle nie ma, ja muszę wszystkim zająć się sama, że coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie rozmawiamy ze sobą i nawet ze sobą nie śpimy. Powiedziała mi, że już mi się znudziło, że jak to rozwód, to po co on ten remont robi, że moja szwagierka też ma źle, bo jej mąż też pracuje i nie ma go w domu, a ona ma 3 dzieci, a ja to przynajmniej mam pomoc od mamy i babci z moja córką. Ale czy to jest moja wina? Czy ja jej te dzieci zrobiłam? Czy to normalne być dalej nieszczęśliwą w związku pocieszając się tym, że inni mają gorzej? Przecież nie będę przez to czuć się lepiej i nie zacznę nagle z powrotem go kochać. W rodzinie też nie mam wsparcia, chociaż mieszkamy z mamą przez ścianę i wiele razy słyszała nasze awantury, jak mąż mi ubliżał, od dziwki, szmaty i innych, bo miałam do niego pretensje, ale jakbym nie "szczekała" do niego, to by nie było sprawy. Kiedyś przy mojej matce powiedział do mnie "wypier... kur..." i kiedy powiedziałam mamie kilka dni temu, że chcę się rozwieść to usłyszałam od niej, że jestem egoistką. Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, bo gdyby tak było to wiele razy mąż mi ubliżał (nigdy mnie nie uderzył, ale ostatnim razem złapał mnie za twarz, no ale nie uderzył, bo dostał jakiegoś szału, że naprawdę wolałam przestać "szczekać", gdyż powiedziałam mu, że nie życzę sobie kiedy jestem w pracy, żeby szlajał się po barach i przesiadywał z jakimiś babami czy nie wiadomo z kim, a on mi odparł, że to była jego koleżanka a ja jestem pojeb... szmatą), to miałam wiele okazji, żeby mu powiedzieć, żeby się wyprowadził, bo żadna normalna kobieta by sobie nie pozwoliła na takie epitety. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś się zmieni... Teraz może rzadziej wychodzi z kolegami, bo dłużej pracuje i po prostu nie ma to czasu. Ale zdarza mu się, a ja nie będę siedzieć cicho kiedy wróci pijany, bo nie odpowiada mi to i chcę, żeby o tym wiedział. Ostatnio też powiedział mi, że wiedziałam, jaki jest i że pewnie chce się rozwieść, bo ciągle od niedawna o tym mówię. Więc mu powiedziałam, że wolałabym tego nie robić, ale jakoś trzeba tę sytuacje rozwiązać, bo sam widzi co się dzieje. Na koniec rozmowy usłyszałam, że przeze mnie dziecko nie może się wyspać, bo jak wraca z pracy to córka nie daje mu spokoju, a ja ciągle coś mówię i że nauczyłam ją "dziadostwa" i spania z nami w łóżku. Ale on nie wstawał po 5 razy w nocy do niej kiedy było trzeba. A i kiedy mam mówić, jak po całych dniach jest w pracy? Wierzę mu, że jest zmęczony i nie dziwię się, że może nie mieć na coś ochoty, ale jak idę w piątek na noc, czy w sobotę, to już mu zmęczenie mija. Córka się do niego garnie, bo rzadko go widzi, więc za nim tęskni. Jest za mała żeby zrozumieć, że tatuś jest zmęczony. Ja rozumiem, ale też mnie to męczy, bo i tak wielokrotnie czuję się jakbym była sama. Nie dodaję mu więcej obowiązków niż ma. Nie musi sprzątać, gotować, czy wynosić śmieci. Wszystko robię sama. Nawet w niedzielę na spacer idę z małą sama, bo jemu się nie chce. Boję się mu powiedzieć, że nie chcę z nim być bo jest mi go żal. Boje się, że zacznie pić i nawet o tych cholernych gołębiach myślę, co z nimi zrobi jak się wyprowadzi, ponieważ mieszka u mnie. Wyremontowaliśmy ten dom po moim wujku razem. Boję się reakcji teściowej. Boję się, że będę musiała go spłacać, albo nie wiem co jeszcze. Nie chciałabym rozstawać się z nim w nienawiści. Boję się, że on powie "Co, źle ci jest? Daję ci pieniądze, haruje jak wół po całych dniach a tobie źle". Nie mam wsparcia nawet u mamy. Wielu znajomych, czy koleżanki, które mam rozumieją mnie lepiej niż rodzina. Wiele razy widzieli jak się zachowuje mój mąż. Nie potrafię tak żyć, chodzę smutna, nic mnie nie cieszy prócz dziecka. Cały czas myślę co mam zrobić, czy ciągnąć to dalej i być nieszczęśliwą, udawać, że wszystko w porządku, tylko po to, żeby inni byli zadowoleni? Ja wiem, że po rozwodzie jest trudno, jest mniej pieniędzy przede wszystkim. Ale jeśli będę myśleć o tych wszystkich rzeczach to będę w tym tkwić i będę nieszczęśliwa. Nie chce zdradzić męża z innym mężczyzną, bo chciałabym być uczciwa w stosunku do niego. A może to ze mną jest coś nie tak? Może to powinno tak być? Nie chcę być nerwowa, bo boję się, żeby później ewentualnie w sądzie nie obrócił ktoś tego przeciw mnie. Nie chcę też skrzywdzić męża, ale przeważnie rozwód i krzywdzenie idą ze sobą w parze. To nie jest tak, jak myśli moja babcia czy ciocia, że koleżanki mnie namawiają, ale one nie żyją ze mną, nie przebywają ze mną 24 godz na dobę, nie wiedza co czuję, że jest mi źle. Chociaż często o tym mówię, często widza jak płaczę. Mówią "nie kłóć się z nim przeproście się", ale za co ja mam go przepraszać? „Powinnaś o niego zadbać, bo tak schudł, po całych dniach go nie ma” - no właśnie jak, skoro po całych dniach go nie ma, a jak wraca to już w drzwiach widać, że jest zmęczony i od razu to zaznacza? "Powinnaś iść z nim do lekarza" - mówią - ale skoro nie chce? Wiele razy go prosiłam, żeby zrobił badania. Ale twierdzi, że będzie zdrowy dokąd nie pójdzie, bo zaraz mu coś wynajdą. A co on jest małym chłopcem, którego można wsadzić do auta w fotelik i zawieźć? Przecież jest dorosły, ma 33 lata. Już mu powiedziałam, że skoro nie myśli ani o sobie ani o mnie to niech chociaż o dziecku pomyśli. Uważam, że jestem raczej mądrą i zaradną osobą, mam własne zdanie i gdyby było mi dobrze to bez powodu nie chciałabym tego robić. To nie jest tak, że nagle mi się odwidziało, to trwało od końcówki ciąży do teraz i kiedyś musiało wybuchnąć. Myślę, że jest to spowodowane tym, że nie przebywamy ze sobą, że mąż wiele razy ubliżał mi bez powodu, a na drugi dzień chodził i się przymilał i uśmieszki - i co ja, mam być niby zadowolona i usatysfakcjonowana, że wrócił? I że przecież on mnie kocha i przeprasza, a za jakiś czas to samo? Spokój, spokój i nie wiadomo kiedy mu co do głowy strzeli. Ale mówienie do żony „ty kur...” czy co innego, nawet w nerwach - to chyba nie wypada. Raz było lepiej raz gorzej. Ale ja go już nie kocham. Lubie go, jest ojcem mojego wspaniałego dziecka. Czasem wolałabym, żeby cały czas było źle, żeby mi naubliżał i nawet uderzył, bo wtedy miałabym pretekst, żeby mu powiedzieć, żeby coś się stało, cokolwiek. Mój mąż zawsze tłumaczy wszystko nerwami. Ubliżył mi, bo ma nerwy, bo nie uprawiamy seksu, kłócimy się też z tego powodu. Ale to nie jest tak. Mój ojciec był wspaniały i dla mnie i dla mamy. Zawsze jej pomagał, zawsze można było na niego liczyć. W ogóle nie przeklinał nie wspominając już o obraźliwym słowie w strony mamy, czy mojej i brata. Dlatego tak mi przykro, że moja własna matka nie potrafi mnie zrozumieć, bo powinnam myśleć o sobie i dziecku. Chyba właśnie to robię, skoro sobie na to wszystko pozwalam. Nie wiem czy dla dziecka to lepsze, kiedy będzie większa, to będzie zauważać, że nie rozmawiamy, że jest jakieś dziwne napięcie i nerwy, że się kłócimy. Jak mam wytłumaczyć mężowi i całemu światu, że lepiej będzie dla wszystkich jeśli się rozstaniemy? W moim przypadku nic się nie zmieni, mój mąż jest uparty, o żadnej terapii nie ma mowy, bo nie chodzi nawet do lekarza rodzinnego. Powiedział, że to ja powinnam się leczyć na nerwy. Ale przecież ja nie mam ich bez powodu. Nie zacznę nagle go kochać jak kiedyś. Kiedy wychodziłam za mąż, miałam nadzieję, że zawsze będziemy razem, pewnie jak każdy kto bierze ślub. Po prostu nie chcę z nim już być. Proszę o pomoc, jak mam to zrobić, jak mu powiedzieć, jak się uwolnić? Nie chcę tak dalej żyć... Z poważaniem, Małgorzata KOBIETA, 29 LAT ponad rok temu
fot. Adobe Stock, VadimGuzhva Moi rodzice zawsze byli wymagający, ale mimo to sądziłam, że mnie kochają. Musiałam dużo się uczyć, nie pozwalano mi chodzić na dyskoteki ani na spotkania ze znajomymi. Mama powtarzała, że całe to towarzystwo nie jest dla mnie. A ja właśnie poznałam Huberta I chociaż nie miałam pojęcia, kogo dokładnie ma na myśli moja mama, byłam pewna, że według niej Hubert na pewno nie był dla mnie. Bardzo go pokochałam. Spotykaliśmy się w tajemnicy, wolałam, żeby u mnie w domu o nim nie wiedzieli. Byłam w maturalnej klasie, kiedy okazało się, że jestem w ciąży. Ogarnęło mnie takie przerażenie, że nawet nie potrafię opisać. Zabezpieczaliśmy się, a tu nagle taka niespodzianka. Nawet Hubertowi bałam się o tym powiedzieć. Nie byłam pewna, jak zareaguje. – Cóż on mi pomoże? – myślałam. Widział, że coś jest ze mną nie tak, ale uparcie zbywałam wszystkie jego pytania. Powtarzałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wkładałam coraz szersze bluzki, utyskiwałam głośno, że znowu przytyłam, jakoś nie było po mnie od razu widać. Tak długo utrzymywałam wszystko w tajemnicy, aż wreszcie matka sama zaczęła coś podejrzewać. Pewnego wieczora zawołali mnie z ojcem do salonu. Tata siedział w fotelu, mama stała przy oknie. Patrzyli na mnie jak na skazańca. I tak się czułam. – Justyna… – zaczęła mama zdecydowanym tonem. Żadnych wstępów, żadnych pomocniczych pytań, od razu padło to konkretne, najważniejsze: – Czy ty nie jesteś w ciąży? – Skąd wiesz? – zapytałam odruchowo i tak naprawdę poczułam ulgę. Skoro już wiedzieli, to niech się dzieje, co chce. Przecież mnie nie zamordują. Są moimi rodzicami i mi pomogą. – A więc to prawda? – ojciec podniósł się z fotela. – Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego? Nie masz nawet matury. I co zamierzasz zrobić? Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Sądziłam, że ojciec zapyta, jak się czuję albo kto jest ojcem. Sama czułam się jeszcze jak dziecko. Pragnęłam, żeby ktoś zadecydował za mnie. Spojrzałam błagalnie na mamę, szukając u niej pomocy, ale ona nie odezwała się słowem. Odwróciła wzrok i spojrzała gdzieś za okno. – Mamo… – szepnęłam. – Teraz szukasz rady u matki? – głos mojego ojca był zimny jak lód. – Chyba już jest za późno na matczyne rady. Nie słuchałaś tego, co do tej pory mówiła, więc skoro uważasz, że jesteś taka dorosła, radź sobie sama. My twoich dzieci wychowywać nie będziemy. – Ale tato… – próbowałam coś tłumaczyć, ale przerwał mi wpół słowa. – Jutro masz się wyprowadzić – oznajmił i wyszedł. Po prostu wyszedł, nie oglądając się na mnie. Stałam jak wmurowana. Wszystkiego bym się spodziewała, krzyków, awantury, łez, ale nie czegoś takiego. Tak naprawdę to chyba nie mógł mnie wyrzucić, nie wolno mu było. Ale jeśli nie chcieli mnie w domu, to nie mogłam tu zostać – uniosłam się honorem. Tylko gdzie miałam pójść? – Mamo? – wyszeptałam jeszcze i poczułam, jak łzy powoli zaczynają mi spływać po policzkach. – Przykro mi – mama nadal patrzyła przez okno. – Sama się o to postarałaś. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Wyszłam z domu bardzo wcześnie, kiedy rodzice jeszcze spali. Nie chciałam się z nimi żegnać, nie chciałam ich w ogóle oglądać. Posiedziałam trochę na ławce w parku, a potem pojechałam do przyjaciółki. Dopiero u niej znowu się rozpłakałam. Siedziałam na łóżku w jej pokoju i ryczałam jak małe dziecko. Edyta milczała, podając mi coraz to nowe chusteczki. Kiedy już trochę się uspokoiłam, zapytała: – A co na to wszystko Hubert? – On nic nie wie – chlipnęłam. – Ty chyba głupia jesteś – stwierdziła moja przyjaciółka. – Bierz telefon i dzwoń do niego – zaordynowała. – A co mam mu powiedzieć? – Wszystko. – Ale… – Nie ma żadnego „ale”, moja droga. Nie zachowuj się, jakby to był tylko twój problem. W końcu to Hubert jest ojcem dziecka, prawda? Kiwnęłam głową. – Więc dzwoń. – Ale mam się przyznać, że rodzice wyrzucili mnie z domu? – chlipnęłam. – Dzwoń! – Edyta wcisnęła mi do ręki swoją komórkę. Zatelefonowałam, ale tak się jąkałam, tak płakałam, że w końcu zdenerwowana Edyta zabrała mi aparat i w kilku słowach powiedziała wszystko mojemu chłopakowi. – Zaraz tu będzie – oznajmiła. Hubert przyjechał po godzinie. Przytulił mnie, a ja znowu się rozpłakałam – Nie becz – szepnął mi do ucha. – Zabieram cię do domu. – Do siebie? – zapytałam przerażona. – Co powiedzą twoi rodzice? – Mama kazała mi cię zabrać do nas. – Powiedziałeś im? – Tylko mamie, ojciec jest w pracy. Godzinę później siedziałam w kuchni mamy Huberta, jadłam kanapki, piłam herbatę z cytryną i cały czas płakałam. Nie potrafiłam się opanować, co chwilę jeszcze wycierałam łzy. Moja przyszła teściowa gotowała coś na kuchni i co chwila na nas spoglądała. Miała zatroskane spojrzenie, ale raczej nie było w nim gniewu ani złości. – Nie płacz – odłożyła drewnianą łyżkę i usiadła przy stole. – Jesteście bezmyślnymi dzieciakami – stwierdziła. – Ale co się stało, to się nie odstanie. Teraz trzeba zadbać o ciebie i o dziecko. Zostaniesz u nas – powiedziała to tak spokojnie, zupełnie bez nerwów. Ja zareagowałam jeszcze większym płaczem. Wtedy mnie przytuliła. – No nie płacz, dziecko – powtórzyła. Jeszcze długo nie mogłam się uspokoić. Nie potrafiłam przejść do porządku nad tym, że zupełnie obca kobieta, bo właściwie niewiele znałam rodziców chłopaka, jest dla mnie lepsza niż rodzona matka. Ona nie stanęła wczoraj w mojej obronie, kiedy ojciec kazał mi się wyprowadzić. W końcu zmęczona zasnęłam w pokoju Huberta. Kiedy się obudziłam, był już wieczór. Słyszałam przyciszoną rozmowę dochodzącą z kuchni, nieco podniesiony głos mężczyzny i załamujący się Huberta, który najwyraźniej się tłumaczył. Wrócił jego ojciec i teraz będziemy musieli oboje się wynieść – pomyślałam. Bałam się wyjść z pokoju, czekałam, aż odgłosy rozmowy ucichną. Nie musieliśmy się wyprowadzać. Ojciec Huberta był zdenerwowany, zagniewany i wcale nie usiłował tego ukrywać, ale nikt nikogo za drzwi nie wyrzucał. Zamieszkaliśmy z Hubertem w jego małym pokoju. – W końcu będziesz matką naszego wnuka… – usłyszałam od przyszłej teściowej i znowu się poryczałam. Nie bardzo miałam siłę chodzić do szkoły, ale po kilku dniach jakoś zebrałam się w sobie. Ostatecznie mojej ciąży nawet jeszcze nie było widać, może więc zdążę zdać maturę. Rodzice do mnie nie dzwonili. Chyba naprawdę ich nie interesowało, co się dzieje ze mną i ich wnukiem. Jasia urodziłam po maturze Teściowie kupili wózek, łóżeczko i inne potrzebne rzeczy. Hubert stwierdził, że zrezygnuje ze studiów i pójdzie do pracy, ale jego ojciec trzasnął pięścią w stół i krzyknął, że się nie zgadza. Nie miałam odwagi zadzwonić do mamy, bałam się, że jak usłyszę jej głos to wybuchnę płaczem. A jeszcze bardziej, że nie odbierze ode mnie połączenia. Jednak teściowa tak długo przekonywała mnie, żebym dała znać rodzicom, że wszystko u mnie w porządku, że w końcu wysłałam SMS-a. Po chwili dostałam krótką odpowiedź: „Życzę wszystkiego dobrego. Mama”. Nawet nie zadzwoniła, nie zapytała, gdzie mieszkam, jak sobie daję radę. Przecież jestem jej córką, jedyną, a Jaś to jej wnuk. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nie będę tak się zachowywała w stosunku do syna ani innych moich dzieci. Będę brała przykład z teściowej, ona jest lepszą kobietą, lepszym człowiekiem i lepszą matką. Kiedy Jaś skończył pół roku, wzięliśmy z Hubertem ślub i ochrzciliśmy synka. Teściowie kupili mi skromną sukienkę i wszystkie potrzebne rzeczy. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam na ślubie moich rodziców. Przyszli, ale tylko do kościoła. Na przyjęcie, które zorganizowała teściowa, już nie. Nie dostałam od nich prezentu. Tylko Jasiowi mama wsunęła pod ubranko trzysta złotych. Czy to miało znaczyć, że już nie jestem ich córką? Zawiodłam ich, więc się mnie wyrzekli… Mieszkaliśmy u teściów do czasu, aż Hubert skończył studia i poszedł do pracy. Było nam ciasno, ale nie narzekałam. Przez długi czas byłam na ich utrzymaniu. Nigdy nie powiedzieli mi złego słowa i tylko im zawdzięczam, że zdecydowałam się na zaoczne studia. Dzisiaj mieszkamy już sami, wynajęliśmy dwupokojowe mieszkanko niedaleko teściów. Hubert całkiem nieźle zarabia, a i ja niedługo kończę studia i pójdę do pracy. Z dwóch pensji będzie nam łatwiej się utrzymać. Teściowie cały czas nam pomagają. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
zapytał(a) o 10:45 Co mam powiedzieć mamie, jak zgubiłam klucz do domu ? Więc gdzieś mi się zgubił klucz . ;/Byłam wczoraj w mieście, ale na pewno go tam nie zgubiłam, bo pamiętam jak otwierałam nim drzwi od klatki schodowej .Potem już nie wychodziłam . Ale nigdzie go nie ma . ;/Nie mam pojęcia gdzie go położyłam czy coś . ;/Co mam powiedzieć mamie aby nie krzyczała ?Boję się jej o tym powiedzieć .. : c Odpowiedzi Poprostu udawaj, ze szukasz i zapytaj sie jej czy go nie widziala. I calkiem przypadkiem powiedz, ze chyba go zgubilas. Powiedz prosto z mostu mamo zgubilam klucz od tego co piszesz wynika ze zgubilas go w domu wiec powiedz mamie ze jest gdzies w domu i go poszukaj ;p Podejrzewam ze nie bedzie na cb krzyczec bo jest gdzies w domu albo na klatce . Moja mama by raczej nie krzyczala :] . Pozdro i zycze powodzenia ;D wielgas odpowiedział(a) o 10:47 hmmm...przyznaj sięmoja mama mawia:najlepsza jest straszliwa prawda niż najlepsze kłamstwopowiedz że jest ci przykro i że więcej się to nie powtórzy -Mamooo!-cooo?-zgubilam klucz ;/-masz w pier*l xD blocked odpowiedział(a) o 10:47 Powiedz że zgubiłaś , przeproś i zabierz kluczyk do dorobienia tego zgubionego .Proste jak but. blocked odpowiedział(a) o 10:48 też tak miałam .. ale mama się jakoś dowiedziała troche na mnie pokrzyczała i znalazłam klucz... ola8196 odpowiedział(a) o 23:05 Ta. Ty przynajmniej z w domu zgubiłaś .. a jaa ! Ja sie normalnie boje spać w moim domu . Mam dom wolno stojący . no i dzisiaj zgubiłam parę kluczy od domu. garażu itd.. zgubiłam a raczej zostawiłam je koło bloków na bardzo niskiej trawie . No a kiedy wróciłam ich już nie było . Bardzo sie teraz boje. :// Masakra . Mam dom 1 piętrowy wszyscy śpią na górze . Ehhh ;ccc Masajra jakaś . Ale ze mnie łajza . Ja muszę zmienić zamek do drzwi . bo podejrzewam że ktoś wie że to moje klucze i może to bardzo dobrze wykorzystać. A ja niestety mam bardzo kosztownościowe rzeczy w domu ;[[ Ja od razu zadzwoniłam do mamy i powiedziałam . I nie krzyczała tylko powiedziała że chyba zmienimy właśnie klucze. na inne zamek i wgl ;/// Mam , zgubiłam klucz do domu.. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub